W latach 1890-tych, kiedy huta była w rozbudowie, zbudowano także szpital tuż obok huty, aby w razie
wypadku od razu służyć pomocą. Lecznica służyła także mnieszkańcom okolicy. Sprowadzono wówczas do
pielęgnacji poszkodowanych wielebne Siostry Boromeuszki, które mają swój macierzysty dom w Trzebnicy
koło Wrocławia. Siostry zamieszkały i pracowały w tutejszym szpitalu i w swoim małym gospodarstwie,
bo obok miały budynek gospodarczy i duży ogród. Miały krowę i chowały świnki oraz drób.
Siostry miały różne wykształcenie. Były wśród nich pielęgniarki, nauczycielki, kucharki,
ogrodniczki. A wszystkie były dobrymi gospodyniami. Co urosło w gospodarstwie, tego nie trzeba było
kupować. Zyskiem dzieliły się z potrzebującymi.
Po paru latach obok szpitala zbudowano barak, w którym siostry uczyły szycia, haftowania, gotowania...
Dziewczyny, które miały zainteresowanie, przychodziły tam w wolnym czasie i mogły się od
dyżurującej tam siostry uczyć. Siostra Silvina pracowała w Szkole Podstawowej, jako nauczycielka
prac ręcznych. Zdolniejsze dziewczyny przychodziły do sióstr, aby jako wolontariuszki wyszywać
obrusy do kościoła i inne paramenty liturgiczne, na które było zapotrzebowanie i siostry mogły
je sprzedawać. Z tych wypracowanych oszczędności zbudowano Dom św. Józefa przy ul. Dębowej
w Zawadzkiem. Wtedy siostry przeniosły się do nowego domu - klasztoru i sprowadzono jeszcze
kilka sióstr, ponieważ zorganizowanoi tam "dom starców". Na piętrze tego domu mieszkały kobiety
a wyżej - mężczyźni. Opiekunką była siostra Salustia. W tym budynku znajdowały się też mieszkania
dla sióstr, refektarz (jadalnia), kuchnia, biuro, pomieszczenia do nauki dla dziewczyn, kaplica z
małą zakrystią, sypialnie i łazienki dla starców. Nawet piwnice były wykorzystane, bo w nich
były: duża kuchnia, pralnia, magiel, kotłownia a także "gabinet" siostry Jeremii.
W kaplicy gromadziły się na modlitwy siostry i mieszkańcy domu opieki.
Siostry były darzone wielkim szacunkiem. Dla dziewcząt nauka u sióstr była jedyną szansą na
zaświadczenie o zawodzie, a po I wojnie światowej sieroty otrzymywały rentę na podstawie
zaświadczeń wystawianych przez siostry.
Siostry prowadziły również przedszkole. Wciąż rosła liczba mieszkańców i brakowało miejsc dla
dzieci. Jedna z nich dojeżdżała rowerem do przedszkola w Żędowicach i tam uczyła. Nadal cztery
siostry pracowały w szpitalu.
W kościele parafialnym siostry siadały razem w ławce przed ołtarzem św. Józefa. Było ich zwykle
7-8. Siostra Otylia opiekowała się kościołem. Dbała o czystość bielizny kielichowej i
ołtarzowej oraz szat liturgicznmych, pilnowała świec i kwiatów. Do pomocy przy prasowaniu
przychodziła pewna wolontariuszka, która to bardzo lubiła. Po siostrze Silvinie, która została
przełożoną domu, prac ręcznych w szkole uczyła siostra Otylia. Była zartrudniona na pełnym
etacie. Tak było aż do 1945 roku. Działania wojenne nie przeszkodziły siostrom prowadzić
dom św. Józefa. Nadal był tam dom opieki dla starszych i przedszkole. Tylko nie wolno
już było uczyć dziewcząt. Przedszkole prowadzone przez siostry wychowało co najmniej 4-5
pokoleń. Po II wojnie światowej prowadziła je siostra Serafika z dwoma paniami: Gertrudą
Kluba (zd. Pankala) i Antoniną Mika (zd. Jacek) oraz z personelem kuchennym, między innymi z:
Martą Kandora, Gertrudą Gajda i Krystyną Pater. Siostry utrzymywały się z wyszywania szat
liturgicznych (m.in. ornatów, welonów i innych), których po wojnie nie można było kupić, z
prania bielizny kościelnej, z przedszkola i domu starców. Pomagali im liczni wolontariusze,
zwłaszcza w ogrodzie, w którym oprócz warzyw i owoców rosło wiele kwiatów do ozdoby ołtarzy.
Hodowano także drób i kozy.
Siostra Jeremija po wojnie, gdy nie było lekarstw i środków opatrunkowych, robiła co mogła
, wręcz czyniła cuda lecząc chorych. Nieraz lekarze już byli bezradni ale nie siostra Jeremija.
Ona we wspomnianym wyżej "gabinecie" w piwnicy domu św. Józefa miała różne maści, nalewki i
syropy, które sama robiła z przynoszonych przez wolontariuszy ziół i owoców. Cały sztab
ludzi mógłby powiedzieć: "Gdyby nie ona, to mnie nie ma". Siostra Jeremija jeżdziła do chorych
na rowerze a gdy była starsza, to szła pieszo przy rowerze. Do końca zawsze była na
służbie chorym.
W roku 1956 u sióstr było przyjęcie prymicyjne ks. Ericha Chachuły. Tam w przedszkolu była
duża sala, w której mogły być przyjęcia. Ja osobiście też uczęszczałam do tego przedszkola
w latach 1939-41. Na naszym cmentarzu jest pochowanych pięć sióstr. Przy głównej alejce
po lewej stronie widać napisy nagrobne wykonane w emalii i na płytach kamiennych. Pierwsza
zmarła 13.04.1915 r. Dwóch płyt nie można przeczytać. Czwarta siostra zmarła 14.12.1959 r.,
a piąta - 23.02.1968 r. Kryzys dla sióstr w Zawadzkiem nastał, gdy domagano się od nich
wielkich podatków, zlikwidowano ich dom starców, zbudowano nowe przedszkola i nie dano
im miejsc pracy. Siostry Boromeuszki musiały opuścić Zawadzkie.
Krystyna Szostok
Artykuł pochodzi z Gazetki Parafii św. Rodziny i Najświętszego Serca Pana Jezusa
w Zawadzkiem "Rodzina Pana Jezusa" Nr 343 - 24 kwietnia 2011r.